Przeskocz do treści
04/08/2011 / notatkiwbiegu

Jeszcze jeden dzień z życia Domu Wczasowego

20110804-195403.jpgZ dala słychać rytmiczny stuk piłeczki o stół. Gdy tylko zamiera, zastępuje go natychmiast rzeczowy ton „rotacji więcej, nie poweru”, albo „serwuj na forhend”. Bez nerwów, spokojnie. Choć gapiów przybywa, trening trwa. Po jednej stronie chłopak z biało-czerwoną frotką na ręku. Na oko jedenastolatek. Szczupły, zwinny, pewny swoich możliwości. Na przeciw siwowłosy, opalony mężczyzna w czerwonej ortalionowej kurtce sportowej. Wokół szumi las. W powietrzu unosi się jeszcze zapach śniadania, druga tura wczasowiczów powoli opuszcza stołówkę. Przed wejściem do domu wczasowego za moment rozpocznie się turniej. Chłopak odbywa ostatni trening, jego małoletni konkurenci nerwowo ściskają swoje rakietki. Kiedyś farciarze, którym udało się dostać w sklepie swój egzemplarz wozili go wszędzie ze sobą. Kiedyś wszyscy grywali w pingponga. Tak mówi pan w t-shircie z nazwą punkrockowej kapeli. On ma swoje rakietki, syna i brzuszek od piwa. Patrzy na wszystko z dystansem.
„Na zawodach, Kubuś, nie ma forów”. Jeszcze jedno, drugie uderzenie. Trudniejsze. Takie z rotacją. Dziadek siedzi na ławce i krzyczy „więcej finezji”.”Krótki oddech! nogi jak sprężynka!”.
I tak we dwóch tego chłopaczka ustawiają. Ktoś zapyta jeszcze trenera, czy w zawodach startuje. Nie, nie. To potem partyjka dla oldbojów? A i owszem.
Tymczasem portier w garniturze wychynął zza kantorka ściskając w ręku notes i ołówek. Turniej czas zacząć. Najpierw najmłodsi. Chłopak z frotką na ręku przeciw drugiemu, śniademu.
Piłka w grze. Jakaś mała dziewczynka z lokami szarpie ojca za rękaw. „To już się zaczęło?”. „Tak, musisz komuś kibicować”. „Ale komu?”. Po pierwszym meczu wiadomo. Chłopak z frotką bez kłopotu pokonuje przeciwnika. Z balkonów ludzie powiewają ręcznikami plażowymi. Jakaś ciotka klepie protekcjonalnie po ramieniu… Tymczasem chłopak łapie rytm.
Drugiemu rywalowi, wysokiej dziewczynie, nie daje forów. Zawodniczka próbuje szybkich mocnych ścin. Płaskich serwów. Krótkich odbić. To nie działa. Jedynym wrogiem młodego pingpongisty jest dekoncentracja. Tu zapłakało niemowlę. tam ktoś głośniej wypowiedział „twoja trójca święta mi pomaga”. Jakiś dziadek tłumaczy sąsiadowi gładząc po głowie wystrojoną w koronkową sukienkę dziewczynkę: „nasza wnuczka woli z kimś obcym trenować. Wtedy czuje respekt”.
Zawodnicy się zmieniają, średnia wieku rosła, a uwagę kibiców przyciągać zaczyna szumiące za drzewami morze. „Pogody w tym roku jak na lekarstwo, jodu nawdychać trzeba”, mówi pani w kwiecie wieku i drepcze z leżakiem w stronę zejścia na plażę. A tam już rosną parawanowe zasieki, grodziszcza i fortece. Pontony czekają na zwodowanie, złożone jeszcze leżaki smętnie powiewają materiałem. Dzieciarnia ciągnie do wody, a morze zimne. Piszczą więc. Tatusiowie pomagają wykopywać najgłębsze doły i najwyższe zamki. Babcie krzyczą tylko: „Tak nie rób!”, „Ubierz czapkę!”. „Nie idź do wody, nie siadaj na mokrym piasku, zjedzże co wreszcie!”. I tak do obiadu. A na obiedzie nikt już nie pamięta o jakimś turnieju tenisa stołowego. Nikt nie powtarza imienia zwycięscy. zupełnie, jakby nic się nie zdarzyło.
Żyją wszyscy jednym – pomyłką w jadłospisie. Bo oto dwa rodzaje mięsa mają podać, a to być nie może. Szynka i Dorsz. Ktoś już grymasi, kto inny zaklepuje rybę. A tu jedna tylko pieczeń w sosie. W dodatku kilku osobom się zdawało, że żurek mają podać a przynieśli barszcz zabielany. I kompotu zabrakło na drugiej zmianie. Dramat chwilowy, bo po kilku minutach kolejny temat rozmów się znalazł. Wieczorek taneczny. W klubiku na dole, po kolacji. Panie przezornie nie tknęły niczego poza sałatą.
Szybciutko biegną przebierać zwykły strój stołówkowy na coś bardziej wyszukanego. „Widzisz! przez ciebie wszystko!” któraś krzyczy tak, że aż we wszystkich łazienkach sąsiednich pokoi słychać, że to jego wina, że ona nie ma co na siebie włożyć. I już tam idą. Już stukają na korzeniach obcasy spakowane do torby specjalnie na tę jedną noc. Szal złotą nitką wyszywany zaczepia o igliwie. To nic.
Punktualnie o 19:30 wrota do klubiku otwarły się i już pierwsi goście depczą po kamiennej mozaice z nazwą przedsiębiorstwa robót górniczych od dwudziestu lat nieistniejącego. I pierwsze dźwięki, naszpikowanej elektronicznymi imitacjami instrumentów kompozycji rozbrzmiewają we wnętrzu. Już dziatwa biega chaotycznie goniąc rozbłyski kolorofonu. Ledowego. A pan z brzuszkiem chwyta za mikrofon i wita serdecznie naszych milusińskich, zaprasza do wspólnej zabawy, za rączki każe łapać, kółeczko tworzyć, graniaste, czterokanciaste, to za cztery grosze. Potem pociąg z konduktorem łaskawym. Coś tam śpiewa, ale głośniej brzmi podkręcony komputerowo głos androginicznego wykonawcy, który na syntetycznym podkładzie wyrzuca rytmicznie strofy dobrze znanej piosenki. Potem wszyscy dawaj, kaczuchy! ktoś się wywrócił, ktoś dał komuś kuksańca. Piski, krzyki, pot się leje. Tu kolano, tam urwana wstążka.
W drugiej sali rodzice z ulgą sączą piwo. Czasem jakiś maluch podbiegnie „mama daj na soczek!” . Dziś dyspensa, można nawet loda wysępić drugiego. A na ławeczce na dworze ci bezdzietni. Wódkę z sokiem popijają. „Panie kochany. żaden wieczorek taneczny, to zwykły kinderbal!”. Pety lecą z balkonu na świeży trawnik, w oddali pies ujada. Z klubiku wychyla się punkrockowy tata. Plecak dzwoni czystym szklanym dźwiękiem. „zejdę tu nad morze?”. „Niech pan uważa, stromo tam”. To nic, powiedział i poszedł w samotności kontemplować zachód słońca. A dziatwa wciąż szalała, w coraz to nowych konkursach udział biorąc. Piwo znikało nieschłodzone, pani za barem tęskno patrzyła na zegar. To jeszcze nie finał. Dla niej ten dzień skończył się grubo po północy, gdy już ostatni mocno zrobiony oldboj odprowadził rozgogoloną bosonogą tancerkę do pokoju, gdzie wnuczka smacznie spała z imitacją kucyka pony. Za 24,99 kupioną dzień wcześniej na wycieczce w kurortach. Po pierwszej w nocy już tylko szum morza i wycie psa dozorcy zakłócały spokój. Kolejny dzień z życia Domu Wczasowego dobiegł końca.

Dodaj komentarz