Przeskocz do treści
10/05/2012 / notatkiwbiegu

nic nie może przecież wiecznie grać

Muzyka jest językiem wszechświata – pamiętacie? Mi jak zwykle te słowa rozbrzmiewają miedzy uszami wypowiadane głosem Bartka „Fisza” Waglewskiego. W ciągu kilku ostatnich lat okazało się, że muzyka jest też językiem naszych sprzętów domowych. Czasy, gdy proste melodyjki midi oparte na wyborze rodem ze składanki „Best of muzyka klasyczna dla opornych” rozbrzmiewały w kieszeniach pojedynczych krawaciarzy odeszły w zapomnienie.
Nikt już się nie bulwersuje, gdy komóra dzwoni polifonicznym Beethovenem, Większość społeczeństwa stawia nawet na pure audio i tryb „moja ulubiona piosenka o miłości niech od dzisiaj będzie znakiem, że ty dziubdziu do mnie dzwonisz”. Personalizują, wgrywają, ba , dogrywają nawet do tego własne wokalizy, okrzyki i inne wzdechy. Tak. Rewolucja już dawno została zagrana na telefonie w dolby digitalu. Ja, przyznam szczerze, zaczęłam nawet uciekać od tej tyranii piosenkowych dzwonków. Większość gra mi tak przyjemnie, że aż nie mam ochoty przerywać sobie odsłuchu rozmową z delikwentem- z resztą niektórzy wiedzą, łatwiej dodzwonić się pewnie do głowy kościoła scjentologicznego, niż przedrzeć przez moje nieodbieranie. Gdy więc czekam na naprawdę ważny telefon, na przykład od prezesa totalizatora sportowego z informacją, że ma mój milion euro i czeka pod blokiem, wybieram opcję „świder”.
We wszystkich innych wypadkach po prostu udaję, że po prostu mam odtwarzacz nastawiony na tryb powerplay.
Niestety, porducenci AGD małego i dużego w trosce o jak najlepsze udźwiękowienie środowiska domowego miast i wsi postanowili mój spokój zaburzyć. Zaczęło sę od ojca, który w dniu narodzin naszego syna przybiegł z dużego sklepu elektronicznego z nową idiotenkamerą i na sali zaczął bawić się trybami. Czasy były siermiężne, więc i opcje mało zaawansowane- miauczenie kota na włączanie aparatu, szczekanie zamiast charakterystycznego klapnięcia znanego z analogowych lustrzanek. Potem w naszym domu pojawił się on. Nowy telewizor. Stary po prostu wyzionął ducha. I tak był dzielny, gdyż matka jego , fabryka, już dawno zniknęła, nawet loft po niej nie został. Nowy telewizor ma to do siebie, ze jest płaski, świeci, błyska i gra nawet gdy jest nieproszony. Zamiast się włączać bezszelestnie, gdy cichaczem, spławiwszy dzieciaki, chce obejrzeć jakiś dorosły program, w którym żadna mała świnka nie skacze po błotku i żaden mały dinozaur nie jeździ pociągiem jak porąbany po epokach historycznych, słychać przemiłe dźwięki. One powinny koić, z zasady wprowadzać w dobry nastrój konsumenta fonii i wizji. Brzmią jakby robot grał na harfie, ale ja już słyszę tupot małych nóżek. I wiem, że nici z dorosłości.
Jakbytego było mało zmiana warty na stanowisku pralkowym przyczyniła się do umuzykalnienia łazienki. Miejsce z zasady charakteryzujące się dobrą akustyką, kameralne i kojarzące się z relaksem pod prysznicem, wzbogaciła jeszcze ona. Melodyjka. Co ja mówię. To normalny hejnał, prawdziwa zachęta dla użytkowników – do boju, do dzieła, do prania przystąp, bęben napełnij i hajda na brud! Tezę o multimedialności pralki potwierdza fakt, że zamiast zwyczajnego przycisku „start/stop” mamy podświetlany symbol „play / pause”. Od teraz pranie pauzujemy, a jak już nam się odwidzi zabawa w łazienkowego boga i zarządcę bębna, to możemy wcisnąc plej i wszystko gra.
Prawdziwą wisienką na torcie okazało się totalne novum w naszym przybytku – zmywarka do naczyń! Od dziś domownicy przestali na nią wołać „MAMA”, bo stała się mniejsza, grubsza, bardziej kanciasta, ale za to mniej rozmowna. Ba. Komunikaty jedynie tekstowe wyświetla. Przyjmuje wynagrodzenie w tabletkach. A gdy jest po wszstkim i naczynia kusząco parują sugerując tym samym „wyjmij nas”, ten cud techniki AGD gra… Odę do radości. By w każdym domu żyło się piękniej i bardziej kulturalnie.

Dodaj komentarz